piątek, września 12, 2014

Rozdział XIV


"W pierścieniu tajemnic"

Haruno miała wrażenie, że jej ciężki oddech słychać aż pod murami Konohy. Nie była w stanie go jednak opanować. Biegła, co sił, a wciąż wydawało jej się, że to zbyt wolno, bo nie udało jej się opuścić gęstego lasu, a zaczęło już świtać. Raz za razem oglądała się za siebie jakby w upewnieniu, że nikt jej nie goni. Teraz coraz cisze dochodziło do niej krzyki wrogiej armii, od której się oddalała, a która biegła w przeciwnym kierunku, za zupełnie kimś innym.

- Naruto nie wybaczyłby mi, gdybym pozwolił ci umrzeć – przypomniała sobie ostatnie słowa Sasuke, który przyszedł do niej, by ją uwolnić.
- Naruto nie dba już więcej o mnie – odparła głosem bardziej pewnym siebie niż smutnym, co było nieadekwatne do tego, co czuła. Jakże żałowała tego listu, tego, że chciała być bohaterką, uratować wszystkich sama. Prychnęła, zapominając, że nie jest sama. Przyznawała przed samą sobą, że była głupia sądząc, choć przez chwilę, że mogłaby zdziałać coś w pojedynkę. - Wysłałam mu list, w którym napisałam, że zdradzam wioskę i uciekam.
- Więc pozwól, że spłacę dług i już nic nie będzie nas łączyć. - Sasuke nie dawała za wygraną, a Sakura poddała się i zgodziła uciekać z dala od Konohy.
- Ale proszę... - zawahała się – powiedz Naruto... Powiedz mu, że... - Chyba sama nie wiedziała, co do końca chciałaby mu powiedzieć, by nie zabrzmiało to sztucznie, wymuszenie. - Był... Jest dla mnie kimś ważnym i...
- Wiem, wiem – przerwał z niecierpliwością. - Nie lubię tych sentymentalnych scen, które mają wzruszać. Powiem mu jak to było, powiem mu, że nie wiedząc o liście, postanowiłem cię odsunąć od sprawy. Słuchaj, nie wiem, które z nas spotka Naruto i czy będzie on żywy. - Sasuke bał się bardziej niż to okazywał, ale był typem człowieka, który starał się zachowywać zimną krew. - Uciekaj przed siebie... Musisz się ratować.
I ruszyła jak spłoszona sarenka.

Robiła dokładnie to, co kazał jej Sasuke w ostatnich słowach, uciekała, walcząc ze sobą, by nie zawrócić, by nie biec w stronę Konohy. Już kilkakrotnie niemal, by to zrobiła, natykając się na znajome szlaki, którymi wielokrotnie zmierzała do domu. Dom, Zostawiła wszystkich, przyjaciół, współpracowników... Jednak pomimo szczytnych myśli i chęci zawrócenia, coraz głośniej odzywał się w niej głos inny – egoistyczny. Może jednak była na tyle ważna by przeżyć. Każdy krok zdawał się być dłuższy, szybszy, sprawniejszy, pomimo że Haruno padała z wycieńczenia i pragnienia. Może jednak miała żyć kosztem śmierci Naruto... Minęła kolejny znany trakt. Utsukushiego... Nie tak dawno sama wypomniała mu zdradę, ale teraz nie walcząc we wspólnej sprawie, robiła to samo co on. Sasuke... Może była naprawdę tak cenna. Już nie wiedziała sama, czy myśli bardziej utwierdzają ją w przekonaniu do powrotu czy do ucieczki. Głos wewnętrznej Sakury kazał ratować siebie, ale jej zmysły przywoływały wspomnienia z Konohy. „Musisz się ratować” - w uszach brzmiały słowa Sasuke, zupełnie jakby gonił ją i popędzał tuż za jej plecami.
W końcu Sakura się zatrzymała, zgięła w pół i opierając ręce na zgiętych kolanach próbowała uspokoić oddech, który przez wewnętrzną jej walkę był niezwykle chaotyczny. Choć głowę zwiesiła w dół, uważnie obserwowała najbliższe otoczenie.

Dopiero po chwili dotarło do niej coś zaskakującego, żadne z drzew wokół niej nie miało liści, zupełnie jakby była to głęboka jesień, a nie kończąca się wiosna. Wyprostowana już jak struna nasłuchiwała dokładnie, ale nie usłyszała absolutnie nic. Martwa cisza wcale jej nie uspokajała, zupełnie, jakby las nie żył. Żadnych ptaków, świerszczy, wycia wilka...
Starając się nie robić żadnego hałasu, wspięła się na najwyższe drzewo. Skupiając chakrę w stopach dostała się na sama górę, gdzie z przerażeniem stwierdziła, że taki stan drzew ciągnął się jak okiem sięgnąć.
Z lekkim ociągnięciem, niekrytą niechęcią spojrzała w stronę Konohy, która, choć ledwo, była widoczna. To przez mury i kolorowe budynki, które na tle martwych brązowoszarych drzew wyglądały jak jaskrawe plamki. Nagle zatęskniła, poczuła, że choć może tam nikt już na nią nie czekał prócz pewnej śmierci, to wybrała zły kierunek. Do oczu napłynęły łzy... Warto było wsiadać na tonący statek, by trzymać za rękę kapitana?
Obróciła się, spoglądając w przeciwnym kierunku. Tak blisko było do wyimaginowanej granicy, za którą mogłaby czuć się naprawdę bezpiecznie. Granicy między martwymi drzewami, a zielonymi koronami. Wśród nich stała karczma. Taka przydrożna, przy której zatrzymywała się często z drużyną, gdy w jej szeregach był jeszcze Naruto, Sai i Kakashi.
Ześlizgnęła się z drzewa, wierząc, że jeśli dojdzie do tejże karczmy, to czas się cofnie, a ona będzie siedzieć przy barze z kompanami, a jej głównym problemem będzie sprowadzenie do wioski Sasuke...

Na pierwszy rzut oka zdawało się, że w karczmie faktycznie czas się zatrzymał. Za barem stał ten sam mężczyzna z wielodniowym zarostem i leniwie wycierał szklanki. Miał spory brzuch, Sakura uśmiechnęła się, na wspomnienie spekulacji Naruto, który twierdził, że barman leje gościom mniej piwa niż trzeba, a resztę wypija sam. W lokalu było zaledwie kilku gości, każdy siedział w innym kącie, a gdy do baru weszła Sakura, tylko nieliczni zwrócili na nią jakąkolwiek uwagę.
Niepewnie podeszła do barmana, który dopiero zmuszony do kontaktu wzrokowego odłożył szklanki i oparł się o blat ze zniecierpliwieniem
- Kolejna migająca się od obowiązków?! - zapytał nieprzyjemnie i to na tyle głośno, by słyszała to nie tylko Sakura.
- Słucham? - brzmiała na niepewną i przestraszoną, taka w końcu była.
- Wojowniczka od siedmiu boleści! Pchała się baba do walki, a jak przychodzi wojna, to ucieka przed odpowiedzialnością. - Po tych słowach splunął pod nogi, nie było wątpliwości, że zauważył to każdy.
Miała już protestować, tłumaczyć się, że to nie tak; że wcale nie ucieka od obowiązku, ale nie mogła... Dotarło do niej, że tak właśnie jest, a od świadomości, że znów ucieka jak tchórz, choć już dawno obiecała sobie, że nigdy nie wróci do bycia Sakurą sprzed lat, zaszkliły jej się oczy. Ściągnęła brwi i brakowało tylko, żeby tupnęła nogą, jak za starych dobrych czasów, gdy ktoś wyprowadzał ją z równowagi. W porę jednak się opamiętała, przypominając sobie, że może i jest ostatnim tchórzem, ale jest dorosłą kobieta i nie pozwoli sobie samej pozbawić się resztek godności.
- Jestem w drodze do Konohy – wyznała i choć jeszcze dziesięć minut temu byłoby to kłamstwo, to właśnie teraz doszła do wniosku, że należy pieprzyć Uchihę i pieprzyć bycie bezpieczną na jakimś zadupiu.
Barman spojrzał na nią sceptycznie, przechylił głowę i przyjrzał się jej uważnie. Robił to zupełnie tak, jakby miał jakiś wrodzony dar rozszyfrowywania ludzi lub czytania im w myślach.
- A mnie się zdawało, jak wchodziłaś, że uciekasz – powiedział z niekrytą nieufnością. - Bo ja tu tchórzy nie obsługuję.
Sakura usiadła na barowym krześle, a z myślą, że jednak wróci do Konohy, choćby po to, by umrzeć, czuła się jakoś tak raźniej i pewniej.
- A mnie się zdawało, że widział mnie tu pan setki razy i wiedział, że nie należę do takich, co uciekają. Owszem uciekłam, z obozu wroga, a teraz chcę doprowadzić się do porządku i wrócić do Konohy, gdzie czekają na informacje ode mnie.
Całą tę wypowiedź podkoloryzowała dodatkami i niedomówieniami, dzięki czemu zyskała nieco w oczach nasłuchujących.
- Tak, tak – zbył ją szybko pracownik, ale już na załagodzenie sytuacji podsunął jej pod nos piwo. - Na koszt firmy, dla wojowników nigdy nie skąpię.
Potem odszedł, zostawiając ją samą z wyborem, czy wypić nawarzone piwo i czym prędzej wracać do Konohy, czy zostawić je i ruszyć przed siebie. Nie miałaby serca brać tego, na co nie zasługiwała.




Tymczasem pościg za Onim i Akumu trwał w najlepsze. Wyrocznia, która dawno już przeżyła wiek młodości i krzepy, nie była wymarzonym towarzyszem tego typu podróży. Na szczęście zyskiwali przewagę czasu i nie pozostawiania śladów. Uciekali we dwójkę, wiedząc, że wśród goniącej ich chmary ludzi jest chociaż jeden sprzymierzeniec, który celowo mylił trop i prowadził Mirina i jego ludzi zygzakiem. Już niewiele zostało, by dostać się do wioski i dać Sasuke znak, że są już pod opieką Konohy.
Sasuke radził sobie doskonale, zyskany posłuch nie osłabł, a ostatni uzyskany przywilej w postaci alkoholu, którego zwykle skąpił im Mirin, powodował, że nawet nie próbowali widzieć w nim wad. Jego umiejętność doskonałego tropienia przy pomocy sharingana brali za coś oczywiste, a Sasuke nie mógł uwierzyć, że Madara otaczał się tak naiwnymi ludźmi.
Obawy Uchihy wzrastały z minuty na minutę, gdy ze swoim dwudziestoosobowym odziałem zbliżyli się do Konohy i gdy spomiędzy liści prześwitywały jej mury, myślał, że plan jego zawiódł i albo Akumu ich wystawił i uciekł gdzie indziej, albo lada chwila armia miała go dorwać.
Ale wtedy huknęło! Na tyle głośno, by nawet tu z dala od źródła dźwięku trzeba było zasłonić uszy. Sasuke wiedział, że plan się powiódł, ale to nie był koniec znaku. Ziemia się zatrzęsła nieznacznie, a potem nastąpiła cisza, przerwana tylko przez szum spadających liści... A potem było już zupełnie cicho.
Sasuke rozejrzał się. Wszyscy, którzy byli z nim, czyli dwadzieścieścioro wojowników, rozglądali się z niezrozumiałą miną. Nie mogli pojąć, co się stało. Sasuke mógł tylko domyślać się, jak wyglądała w tamtej chwili mina Mirina, który dobrze znał możliwości Akumu i musiał domyślać się, o co chodzi. Było już jednak za późno. Mirin i część ludzi, których zabrał, była w zupełnie innym miejscu, zapewne nie zdążyli podejść tak blisko murów. Miał może jeszcze raz tyle ludzi przy sobie, co Sasuke, ale mniej mu wiernych, mniej mu posłusznych.
- Chodźcie – zawołał i machnął na swój oddział, wiedząć, że lada chwila zdradzi kolejny raz. Nie miał wyjścia.
- Co to było?
- Najwidoczniej Mirin przystąpił już do ataku – skłamał Uchiha, dążąc do tego, by jego oddział wyszedł spomiędzy drzew i stanął na wielkiej polanie, która w tym miejscu poprzedzała mury.
Widząc śmiałość Sasuke nikt nie podejrzewał nic strasznego. Ruszyli biegiem, by dotrzymać mu kroku, ale Sasuke był już dobre kilka metrów przed nim. Poruszał się tak szybko, że niemal nie dało się zauważyć momentu w którym odbijał się od ziemi.

Na murach Konohy spomiędzy merlonów wieńczących mur wyłonili się shinobi wioski liścia. Niemal jednocześnie zeskoczyli z murów. Uchiha, choć uprzedzony o tym elemencie planu, musiał przystanąć z wrażenia. Dziesiątka identycznie ubranych członków ANBU z gracją spadających w dół i upadających na ziemię, zupełnie jakby umieli latać, choć mur miał dobre kilka metrów, nawet na Sasuke zrobiło to wrażenie. Musiał jednak szybko wrócić do racjonalnego myślenia. Oddział jego zaczynał już panikować i chciał ruszyć się do odwrotu, ale lwia jego część została unieruchomiona. Sasuke spojrzał na ziemię. Ciągnący się od dwóch czy trzech wojowników cień sięgał aż po stopy ludzi „z jego oddziału”. Domyślił się, za maskami chowają się członkowie klanu Nara, dla których technika cienia była tak oczywista jak dla niego sharingan.
Korzystając z tego, że sam mógł się jeszcze poruszać, postanowił dać znać, że to on jest tym „nietykalnym”, bo miał nadzieję, że ktoś przekazał tę wesołą nowinę obrońcom wioski. Ci członkowie ANBU, którzy nie trzymali wrogów w pułapce cienia dobiegli do reszty. Trudnym dla Sasuke było analizowanie wszystkich kolejnych wydarzeń. Wśród ludzi Madary było może z ośmiu zdatnych aktualnie do walki wojowników. Pierwszy szybki atak, kilkorga Konohańczyków uszczuplił tę liczbę. Zamknięto wszystkich w jakby kręgu, zrobionym z szybko biegnących ninja. Sasuke był wewnątrz i tylko dlatego zachowywał spokój, bo wiedział, że nic mu nie grozi. Ktoś próbował wybiec z kręgu, ale został odrzucony z taką siłą, jakby natrafił na naprawdę wysokie napięcie. Co jakiś czas w okręgu śmigała broń. Odzyskujący sprawność racjonalnego myślenia próbowali zatrzymać kręcący się pierścień przez rzucanie shurikenami, kunaiami i wszystkim tym, co przy sobie mieli, a co nadawało się do ataku z dystansu. To wszystko jednak odbijało się jak od żelaznego muru.
- Sasuke zrób coś – zawołał ktoś za jego plecami, a ten w końcu doszedł do wniosku, że nie ma sensu tego przedłużać i niepotrzebnie robić komukolwiek nadzieje. Nim jednak zdołał dołączyć do walki, ktoś próbował wyskoczyć górą, okazało się, że i to było niemożliwe, bo choć na pierwszy rzut oka nie było widać przeszkody, to na górze utworzyło się pole siłowe, które zatrzymywało każde ciało.
Sasuke wyciągnął katanę i zrozumiał, że ANBU sprawdza go i to na jego ręce zrzuca krew tych ludzi. Nie czuł wyrzutów, złości czy czegokolwiek z tym związanego. Prawdę powiedziawszy widział tyle okropnych rzeczy i tyle z nich zrobił osobiście, że nie miało dla niego najmniejszego znaczenia, czy tym razem okaże akt miłosierdzia wobec wroga i zabije ich sam, czy pozwoli na to innym.
Ktoś w końcu pojął, o co chodzi, bo przez ten wciąż jeszcze liczący dwadzieścia osób tłumek przeszedł krzyk: zdrajca. Sasuke nie przejął się tym wybitnie. To słowo przylgnęło do niego dawno i tak często je słyszał, że przestał je odczuwać jako obelgę.
Dziesiątka shinobi zamkniętych w pułapce cienia mogła jedynie stać bezczynnie, reszta ruszyła się do ataku, ale to była jak walka z wiatrakami. Chidori, które utworzył Sasuke, odrzuciło trójkę atakujących, z czego jeden wpadł na ścianę pierścienia, który okazał się już być śmiercionośny.
Potem Sasuke wpadł w szał, ciął kataną od czasu do czasu pozwalając, by otaczały ją wyładowania. Odpierał atak i napierał ze swoim, a sharingan i inteligencja pozwalały mu przewidywać każdy ruch. Skupiając się na stopach, nawet tak licznych przeciwników mógł nawet o kilka ruchów prześcigać ich, zapewniając sobie przewagę.
W końcu padł ostatni z aktywnych shinobi. Na ziemi leżało dziesięć martwych ciał, a Sasuke był prawdopodobnie nietknięty. Sapał tylko nieco zmachany nie wiadomo czy samym zabijaniem czy po prostu przez chidori, która ostatnimi czasu zabierała mu więcej chakry niż powinna.
Przez chwilę myślał, że to koniec. Pierścień robił się przezroczysty, aż w końcu tworzący go wojownicy nie tylko zwolnili tempo, ale zatrzymali się całkowicie. Sasuke był zaskoczony, widząc, że bieg ten nie zmęczył ich ani trochę.
- No, jeszcze ci kilku zostało – Sasuke odwrócił się, słysząc głos, który dobrze znał z lochów.
Najwidoczniej potomkiem klanu Nara, który współtworzył tu pułapkę cienia, musiał być nie kto inny jak strażnik więzienny Shikamaru Nara.
- Nie będę zabijał tych, co nie mogą się bronić – warknął Sasuke tak, jakby kiedykolwiek robiło mu to znaczenie. Mogli nie mogli i tak miał ich zabić, a tak przecież miało być szybciej.
- Oj Sasuke nie bądź dzieciak, nie mów, że nigdy nie zabiłeś bezbronnego.
To był jak policzek, Uchiha doskonale wiedział jak czarny miał życiorys i nie potrzebował do tego obcego, nieznającego faktów sumienia w postaci Shikamaru.
- Nie mów, że nie dasz rady!
Sasuke skrzywił się, nie chodziło o to, że ten rzucał mu wyzwanie. A może trochę chodziło... W każdym razie wolał nie przedłużać już tej farsy i znaleźć się w końcu przed obliczem pana i władcy od siedmiu boleści – Sasuke Uchihą.
Okręcił kilka razy kataną i szybko jak błyskawica wykonał egzekucję na wszystkich dziesięciu buntownikach.
Na ziemi leżało dwadzieścia ciał. Dla wielu spośród członków ANBU o jedno za mało, ale żaden nie ważył się naruszyć nadanych z góry rozkazów.
- Zabrać i ukryć trupy – nakazał Shikamaru, ale nikt się nie ruszył.
- Nie wydajesz tu rozkazów – w końcu odezwał się ktoś inny niż Nara czy Uchiha.
- Może i nie, ale w okolicy jest drugi oddział wroga, jeśli już teraz znajdzie ciała zrozumie, co się tu stało, a my stracimy element zaskoczenia.
Sasuke musiał przyznać, że rozumowanie Nary nie ulegało jakimkolwiek już dyskusjom. Po prostu miał rację i nawet Uchiha, który od czasu aresztowania nie żywił do niego sympatii, musiał to przyznać.

Długo potem, gdy błonia były już czyste, zbyte z krwi, oczyszczone z resztek ciał, strażnicy otworzyli bramę. Sasuke czuł się nieswojo, w zasadzie trochę jak bohater, bo jakby nie patrzeć to był pierwszy raz od ucieczki z wioski, gdy wracał główną bramą i nikt nie patrzył mu na ręce. Misji z Lee nie liczył, bo był ciągle obserwowany i mógł się założyć, że nie licząc tych chwil, gdy Rock był nieprzytomny, przez cały ten czas jego towarzysz znał każdy jego ruch. Wstrzymał oddech, gdy przekraczał próg Konohy i upewnił się, że na pewno nie jest traktowany jak nieproszony gość.
Tuż za nim zamknięto bramę, członkowie ANBU zostali poza murami. Możliwe, że mieli znaleźć i zlikwidować drugi oddział lub po prostu przeczesać teren. Sasuke już w to nie wnikał, wiedząc, że część zadania wykonał, a teraz czas na jego nagrodę.

"Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 oświadczam, że wszelkie prawa do publikowanych przeze mnie materiałów należą wyłącznie do mnie i niniejszym nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."